Przede wszystkim, nie może być ono związane z obecnością drugiej osoby w naszym życiu, gdyż związek oparty na takim fundamencie jest niestabilny i prędzej czy później obie osoby zaczną czuć się niespełnione i nieszczęśliwe. Niestety wiele osób popełnia ten błąd i w momencie znalezienia kogoś bliskiego, całą swoją uwagę skupia właśnie na nim. Dlaczego tak się dzieje i jak temu zapobiec?

 

Żeby odpowiedzieć na pytanie związane ze szczęściem, warto najpierw zrozumieć, czym ono tak naprawdę jest. Z punktu widzenia psychologii, na osiągnięcie szczęścia można spojrzeć jak na fakt zaspokojenia wszystkich swoich potrzeb. Innymi słowy, szczęście to brak negatywnych emocji związanych z niezaspokojonymi potrzebami. Jakie są to potrzeby? Najbardziej powszechnym modelem je opisującym jest hierarcha potrzeb Abrahama Maslowa:

 

stabilne szczescie

 

Źródło: wikipedia.org:

  • samorealizacja - wyraża się w dążeniu człowieka do rozwoju swoich możliwości; stanowią środek do zaspokojenia potrzeb fizjologicznych lub reakcje kompensujące niezaspokojenie innych potrzeb, 

  • wartość - potrzeby uznania i prestiżu we własnych oczach i w oczach innych ludzi; pragnienie potęgi, wyczynu i wolności, potrzeba respektu i uznania ze strony innych ludzi, dobrego statusu społecznego, sławy, dominacji, zwracania na siebie uwagi. 

  • przynależność - występuje w usiłowaniach przezwyciężenia osamotnienia, eliminacji i obcości, tendencji do nawiązywania bliskich intymnych stosunków, uczestnictwa w życiu grupy, 

  • bezpieczeństwo - pobudza do działania, zapewniając nienaruszalność, ujawnia się, gdy dotychczasowe nawyki okazują się mało przydatne, 

  • fizjologia - gdy nie są zaspokojone, dominują nad wszystkimi innymi potrzebami, wypierają je na dalszy plan i decydują o przebiegu zachowania człowieka.

 

Większość osób samotnych, które nadzieje na wewnętrzne szczęście dostrzegają w znalezieniu drugiej osoby, zaspokojone ma dwie najniższe warstwy - fizjologiczną i bezpieczeństwa. Innymi słowy mają co zjeść, mają za co żyć, mają gdzie mieszkać i krzywda im się nie dzieje. Nie czują się jednak w pełni szczęśliwe. Z powodu niezaspokojnienia potrzeb przynależności, czują się samotne. Z powodu braków w potrzebach uzniania, mają często niskie poczucie właśnej wartości. I wreszcie na płaszczyźnie samorealizacji - nie rozwijają się, nie realizują życiowych celów, nie udoskonalają posiadanych talentów.

 

W momencie, gdy taka osoba wejdzie w związek, warstwa przynależności w pewnym stopniu zostanie zaspokojona samym faktem obecności drugiej osoby, poczucie wartości pójdzie do góry (bo przecież cudowna osoba chce ze nami iść przez życie, musimy być wartościowi), a potrzeby samorealizacji są spełniane poprzez doskonalenie samej istoty związku, pracy nad problemami, zwalczaniem konfliktów, szukaniem kompromisów. Dzięki temu opisywana osoba staje się szczęśliwa. :)

 

Zachowując równowagę...

 

Happy end? Niestety, ale zawsze, gdy wszystko wydaje się kolorowe, jest jakieś ale. ;) Haczyk tkwi w fakcie, że opisaną sytuację przedstawiłem jedynie w ujęciu statycznym. Założyłem, że obie osoby w równym stopniu będą siebie pragnąć i w równym stopniu wzajemnie się dowartościowywać. W praktyce jednak, o ile mogą występować momenty równowagi takie jak wyżej opisany, to nistety mają również miejsce elementy zakłócające tę równowagę.

 

Spójrzmy przez chwilę trochę bardziej naukowo: Z punktu widzenia stabilności układu rozróżnia się dwa rodzaje równowagi dynamicznej, chwiejną i trwałą. Tak naprawdę jest trochę więcej typów, ale dla naszych potrzeb wystarczą jedynie wspomniane dwa. ;)

 

Równowaga chwiejna charakteryzuje się tym, że wprowadzenie niewielkiego zakłócenia, spowoduje wyprowadzenie układu ze stanu równowagi. Natomiast układ znajdujący się w równowadze trwałej, na zakłócenia zewnętrzne reaguje powrotem do stanu równowagi. Dla lepszego zrozumienia opisywanej różnicy, posłużę się przykładami. :)

 

Równowaga chwiejna...

 

Możliwe jest balansowanie np. kijem w pozycji pionowej umieszczonego na naszym palcu. W danym momencie wydaje się on nie przewracać w żadną stronę, jest w stanie równowagi. Jednak wystarczy minimalne zakłócenie i już próbuje z tego stanu "uciec". Dlatego utrzymywanie go w pozycji pionowej wymaga naszej stałej kontroli i balansowania.

 

Równowaga trwała...

 

Umieszczając metalową kulkę w okrągłej misce, potoczy się ona dokładnie na środek i tam zatrzyma, osiągając tym samym pewnego rodzaju stan równowagi. Dostarczając drobnego zakłócenia zewnętrznego, czyli popychając kulkę w jakimś kierunku, z pewnością się ona kawałek potoczy, ale po chwili zwolni i wróci na środek miski. Zachowa się tak, jakby sama starała się powrócić do punktu równowagi.

 

Dobrze, ale po co nam to wszystko? Otóż stan szczęścia w opisywanym związku z pewnością znajduje się w równowadze pewnego typu. Zarówno mężczyzna jak i kobieta mają zaspokojone swoje wszystkie potrzeby, czyli wg przyjętej przez nas definicji, są szczęśliwi. Życie jednak dostarcza nowych sytuacji, a mówiąc bardziej naukowo - do opisywanego układu nieustannie dostarczane są zakłócenia zewnętrzne. Czy zatem ta równowaga jest trwała, czy chwiejna? Aby odpowiedzieć, spróbuję dokładniej przeanalizować procesy psychologiczne mające miejsce w momentach destabilizacji.

 

Analiza stabilności...

 

Przeanalizujmy dowolne zakłócenie zewnętrzne. Może to być spojrzenie się przez faceta na inną dziewczynę na ulicy czy też wspólne wyjście do baru, w którym kobieta przez chwilę będzie rozmawiać z obcym mężczyzną, próbującym ją poderwać. Jednak takie zakłócenie nie musi być nawet faktycznym zdarzeniem – wystarczy, że pojawi się określone przekonanie w głowie jednej z osób. Mogą to być nieuzasadnione obawy czy też zwykła zazdrość – nie ma to dla nas większego znaczenia. Wystarczy, że jedna z osób zacznie odczuwać, że druga metaforycznie oddalała się od niej. Nie trudno wczuć się w taką sytuację. Spróbujmy!

 

Ponieważ wszystkie nasze potrzeby były dotychczas zapewniane przez partnera, dlatego też w momencie jego oddalania się, poziom ich zaspokojenia w delikatnym stopniu zaczyna się obniżać. Im bardziej się oddala, tym po prostu jesteśmy mniej szczęśliwsi. A odbieranie szczęscia działa na nas motywująco – chcemy je odzyskać, przywrócić do wcześniejszego poziomu – więc zaczynamy gonić! Im bardziej gonimy drugą osobę, tym bardziej ona nie będzie zaspokajać naszych potrzeb. Bo chociażby zaspokojenie potrzeby wartości musi wynika z faktu, że druga osoba chce z nami być. Nie można tego zastąpić zachowaniem, którym w jakimś stopniu wymuszamy bliskość.

 

Patrząc z drugiej strony, wszystkie potrzeby naszego partnera są ciągle zaspokojone - pomimo oddalania się od nas! Nie odczuwa naturalnej potrzeby powrotu do stanu, w której cały układ był w równowadze. Co więcej, zaczyna działać mechanizm nagrody - im bardziej się oddala, tym bardziej jest goniony, przez co tym bardziej zaspokajana jest jego potrzeba wartości. Następuje destabilizacja układu.

 

Wniosek? Związek zbudowany na relacji, w której partnerzy wzajemnie dla siebie stanowią źródło szczęścia, a bez siebie są nieszczęśliwi, jest układem co najwyżej w stanie równowagi chwiejnej, czyli po prostu na płasczyźnie emocjonalnej nie jest stabilny.

 

Stabilna konstrukcja...

 

Zatem na jakich wartościach należy zbudować związek, aby uniknąć tego problemu? Otóż trzeba przede wszystkim nauczyć się być szczęśliwym z samym sobą. Aby zaspokoić własną potrzebę przynależności konieczne jest znalezienie grupy ludzi, myślących podobnie do nas. Dodatkowo grupa ta, lub tematyka wokół której jest ona związana, powinna zapewniać nam poczucie własnej wartości. W reszcie powinniśmy być skupieni na samorealizacji, czyli dążeniu do stania się lepszą osobą, realizacji swoich celów, rozwijaniu się. Tyle w teorii, a w praktyce?

 

W zależności od indywidualnych cech danej osoby, poczucie szczęścia może zapewnić np. przynależność do grupy facetów ścigających się samochodami. Taka osoba czuje się członkiem grupy, jest dowartościowana tym, że potrafi prowadzić samochód lepiej niż większość ludzi, oraz stale doskonali swoje możliwości w tym temacie, stale się rozwija. Innym przykładem może być grupa filozofów, którzy czas spędzają na wspólnej analizie wewnętrznego "ja". Dowartościowują się poczuciem większej świadomości różnych procesów myślowych niż przeciętny człowiek oraz stale rozwijają się w tej dziedzinie.

 

To, jaką grupę wybierzemy, to jaka pasja będzie nam towarzyszyła w życiu, jest zależne od dopasowania co do sposobu postrzegania świata z członkami danej grupy. Jest to niezbędne, aby w pełni czuć się członkiem grupy, a nie jedynie osobą, która robi podobne rzeczy, ale tak naprawdę nie czuje tych samych emocji co inne osoby, nie nadaje na tych samych falach. Ktoś, kto sam z siebie ma naturę filozofa, raczej nie dogada się z grupą kierowców spotykających się na torze wyścigowym.

 

Również sportowy kierowca będzie miał duże problemy poczuć się częścią grupy filozofów i rozpocząć z nimi teoretyczne dyskusje. To zwyczajnie nie jest jego sposób postrzegania świata. Jak zatem znaleźć odpowiednią grupę? Powtarzając za pewnym polskim filmem, wystarczy zdać sobie sprawę z tego, co tak naprawdę lubimy robić... a potem zacząć to robić! Najlepiej znajdując innych ludzi, którzy mają taką samą pasję i podobny sposób myślenia do naszego.

 

Jeżeli osoby znajdujące się w związku, odnalazły swoje pasje w życiu i dzięki temu są same ze sobą szczęśliwe, związek zaczyna przybierać zdrowy kształt. Każdy partner z jednej strony realizuje własne cele w życiu, ale z drugiej strony odbywa się to wspólnie z drugą osobą. Jak to ujął pewien znany pisarz: "Kochać, nie znaczy patrzeć na siebie, lecz razem w tym samym kierunku."

 

Spróbujmy teraz porównać stabilności takiej konstrukcji z wcześniej opisywaną sytuacją. Załóżmy, że znowu jakiś zewnętrzny czynnik w jednej z osób spowodował odczucie, że druga się od niej oddala. Teraz jednak nie występuje już tendencja do rozpaczliwego gonienia za drugą osobą jako ucieleśnieniem utraconego szczęścia, ponieważ czynnik zapewniający szczęście nadal występuje. Poczucie wartości nie zostało nadszarpnięte, a powody z których obie osoby ze sobą się związały, nie uległy zmianie.

 

Taki związek naturalnie będzie raz bardziej zażyły, raz minimalnie mniej, zależnie od sytuacji, jakie zgotuje życie. Zakładając, że nie uległy zmianie motywy, z jakich obie strony zdecydowały się być ze sobą, będzie on stale wracać do stanu równowagi. Jest to zatem układ stabilny, znajdujący się w równowadze trwałej.

 

Nie tylko związki...

 

Na koniec chciałbym poruszyć jeszcze jedną, równie istotną kwestię. W którym momencie zaczyna się opisywana wyżej relacja pomiędzy dwojgiem ludzi? Po pierwszej wspólnie spędzonej nocy? Po pierszym pocałunku? Może po pierwszym spotkaniu?

 

Można w różny sposób określać tę granicę, jednak z punktu widzenia psychologii, relacja miedzy dwojgiem ludzi zaczyna się zawsze w momencie ich pierwszego kontaktu. Pierwsze spojrzenie, pierwsze słowo. Później ma miejsce jedynie pogłębianie (lub nie) istniejącej już znajomości. Mając to na uwadze, można dostrzec jeszcze większą wagę omawianego tematu. Znaleźliśmy wtłumaczenie, dlaczego osobom rozpaczliwie poszukującym partnera będzie go bardzo ciężko znaleźć. I odwrotnie - w sytuacji gdy życie będzie zapełnione pasją, inne osoby same będą niejako lgnęły. Właśnie dlaczego należy nauczyć się być szczęśliwym samemu ze sobą, a w momencie stworzenia związku z drugą osobą – nie wolno porzucić tych wartości. Dzięki temu można być stale szczęśliwym i dzielić się tym szczęściem z drugą osobą.

 

Możesz zapewne teraz powiedzieć, że Ameryki nie odkryłem, że zdajesz sobie z tego wszystkiego sprawę. A ja zadam Ci pytania: Ile Twoich związków się rozpadło z opisywanego powodu? Co jest Twoją prawdziwą pasją w życiu?!